Halina Mlynkova: z Krakowa przez Warszawę do Pragi
Popularna piosenkarka Halina Mlynkova deklaruje tytułem swej nowej płyty: „Życia mi mało”. Dlatego zapytaliśmy ją o to, jak kiedyś żyło jej się w Krakowie i w Warszawie, a teraz - jak się żyje w czeskiej Pradze.
Paweł Gzyl: Wspomina Pani czas spędzony pod Wawelem: studia i sukcesy z Brathankami?
Halina Mlynkova: To był najwspanialszy okres w moim życiu. Kiedy kończyłam podstawówkę, chwaliłam się babci, że jestem już duża i w liceum będzie fantastycznie. Tymczasem okazało się, że wcale tak nie było. Dopiero studia mi to zrekompensowały. Tamten czas zapamiętałam więc nie tylko jako zdobywanie wiedzy, ale też studenckie spotkania na etnografii lub z zaolziańską ekipą, która się mocno ze sobą trzymała. Potem doszła do tego szkoła jazzowa Grzegorza Motyki - i ostatecznie Brathanki. Zaczęłam śpiewać, dzięki czemu powoli spełniały się moje marzenia o estradzie. W ten sposób łagodnie prześliznęłam się z okresu młodzieńczego w dorosłość.
Studiowała Pani etnografię, czyli to późniejsze śpiewanie folku nie było przypadkowe.
Mój tata był absolutnym miłośnikiem tradycji. Pracował jako dyrektor i nauczyciel w szkole na Zaolziu, pisał wiersze, komponował piosenki i organizował festiwale. Taka muzyka była więc u nas w domu czymś naturalnym. Początkowo myślałam, że po pierwszym roku przepiszę się z etnografii na muzykę, czemu zresztą rodzice byli przeciwni, ale studia okazały się tak fajne, że postanowiłam ich nie zmieniać. Zapisałam się tylko dodatkowo do szkoły jazzowej - i ucieszyłam się, że wreszcie odcięłam się od tego folkloru. Wtedy poznałam Brathanki - i znowu wróciłam do muzyki ludowej. Mieliśmy tylko pograć trochę w wakacje i skończyć. A tu się okazało, że staliśmy się sławni.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 8,90 zł miesięcznie.
już od
8,90 ZŁ /miesiąc